2012-07-25

Sztrucel a sprawa europejska

Pewien taternik postanowił opisać swoją porażkę podróżniczą. WO napisał na ten temat notkę pod którą wywiązała się dyskusja na tematy wszelakie, z udziałem duchowych braci pewnego taternika i nie tylko. Zamiast udzielać się tamże, postanowiłem odgrzebać własnego blogaska spod kupy zgniłych liści i opisać swoje płaskie przemyślenia i anecdaty właśnie tu, głównie od strony sztruclologii. Boni wprawdzie zrobiłby to zapewne lepiej, ale ostatnio ograniczył twórczość.
[EDIT: a jednak nie, walnął nocię]

Zakładam, że relacja jest prawdziwa. Wiem że mamy 2012, ale tacy ludzie nadal się trafiają. Podejrzewam że gdyby mojej matce zaczęło się coś psuć w samochodzie, zacisnęłaby zęby i pojechałaby dalej kierując się zasadą że im bliżej domu się zepsuje, tym dla niej lepiej. Ale nawet ona nie pojedzie swoją micrą do Marsylii bez uprzedniego połatania.

Nasz bohater negatywny jednak nic nie połatał poza bakiem na paliwo, a i to raczej z myślą o tym żeby z baku nie wykapywały cenne dewizy, a nie że może skończyć albo z mandatem na 5k€ i zaaresztowanym samochodem, albo w kuli ognia z okazji czegoś co byłoby inaczej drobną stłuczką. Poza tym z samochodem nie zrobił dokładnie nic. Słaby akumulator? Trudno. Bierze olej? Zawsze brał. Może nie będzie tragedii.

Tak to ewentualnie można jeździć dookoła komina, ale niee, pojedziemy do Marsylii. Autostradami, dla ułatwienia. W rezultacie na naprawy zagramaniczne autor produktu reportażopodobnego wydał ze cztery razy tyle ile wydałby w Polsce, ale w zamian za to nie dojechał i zafundował sobie stres tylko częściowo osłodzony wierszówką za opisanie swojej podróży w której to był prawie jak Hugo-Bader, tylko że nie.

OK, udało mi się kiedyś (i to już w 21 wieku) zrobić coś podobnego, tylko z większą świadomością jak to się może skończyć - wyruszyłem w trasę z Trójmiasta pod Hajnówkę uazem świeżo po położeniu nowej instalacji elektrycznej (bo stara już się do niczego nie nadawała) i dziurą w tłumiku, bo to się przecież zrobi na miejscu. Ale nadal, nie jechałem na drugi koniec Europy, tylko Polski. Rezultatem było pęknięcie od wibracji obudowy sprzęgła, duży woreczek kasy za holowanie 70 km od miejsca pęknięcia do Białegostoku, dwa dni i woreczek kasy stracone na szukaniu najpierw warsztatu który się podejmie naprawy  (paaanie, wszyscy na wakacjach, a kto się na tym zna) a potem drugiego który poprawi to co pierwszy spitolił, sporo nerwów i zweryfikowane plany urlopowe. Ale dojechałem do celu, nie żebrałem po całej bliższej i dalszej rodzinie i co więcej wyciągnąłem z całej imprezy nieco inne wnioski niż to, że cały świat i bankierzy są przeciwko mnie.

A co robię w tym roku w ramach dłuższego urlopu? Jadę kupionym za tysiąc złotych gruchotem do Grecji. I, jak się uda, z powrotem. Ale, na litość, po przeglądzie. And IT'S FOR TEH CHILDRUN.

1 comment:

Adrian Moczyński said...

Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.